sobota, 1 sierpnia 2009

Okrutna choroba - stwardnienie rozsiane

Mój Tata będąc w wieku ok. 30 lat zachorował na stwardnienie rozsiane SM (sclerosis multiplex). Choroba ta zwykle rozpoczyna się od zaburzeń widzenia (wzroku) oraz zachwiania równowagi.
Tak też było w przypadku Taty. Jednak w latach siedemdziesiątych XX wieku medycyna w Polsce nie potrafiła zdiagnozować i odpowiednio leczyć takiej choroby. Leczono Tatę na "korzonki"...
W zasadzie trudno w przypadku tej choroby mówić o leczeniu, gdyż jest to choroba nieuleczalna (do dziś nie wynaleziono skutecznego leku), ale można zapobiegać kolejnym rzutom choroby i nie dopuszczać do pogorszenia stanu chorego.
Choroba stopniowo czyni spustoszenie całego organizmu. U chorego występują takie objawy jak częściowy bezwład kończyn dolnych, a potem i górnych (chory nie jest w stanie sam najeść się).
W przypadku Taty choroba przez wiele lat trwała na etapie takim, że mógł w miarę samodzielnie poruszać się o kulach. Był w stanie nawet pójść sam do lekarza. Następnie mógł chodzić już tylko w domu i w ogrodzie. Pokonanie schodów było nie lada wyczynem.
Nagłe pogorszenie nastąpiło pewnej wiosny po kilkunastu latach zmagania się z chorobą.
Wówczas wyjechałam z domu na kilka dni, ale podświadomie w mojej głowie ciągle powracały myśli o tym co się dzieje w domu - jakieś przeczucie czy telepatia...
Po powrocie do domu okazało się, że Tata już nie może w ogóle chodzić i musi korzystać z wózka inwalidzkiego. Dla mnie ujrzenie Taty na tym wózku było koszmarem. Jednak moja przezorna i świadoma skutków choroby Mama już od pewnego czasu przechowywała wózek w piwnicy "w razie czego". Od tego momentu zaczęła się wieloletnia "gehenna" moich Rodziców.
Oprócz zmagań z fizycznym niedowładem Taty doszły jeszcze problemy natury psychicznej.
Jest to normalna sytuacja w przypadku przewlekłych, nieuleczalnych chorób, że psychika człowieka nie wytrzymuje tego stanu. Któż z nas wytrzymałby to?
Mama jednak ciągle szukała pomocy dla Taty. Załatwiała różne rehabilitacje czy sanatoria.
Rehabilitanci mówili jednak, że oni już nic tutaj nie wskórają i nie ma po co przywozić chorego.
Tata zawieziony przez Mamę do jednego sanatorium (ok. 400 km od miejsca zamieszkania) po kilku dniach wrócił do domu taksówką, gdyż był tam zbyt przedmiotowo traktowany. Na taksówkę wydał prawie całą swoją miesięczną rentę.
Nie chcę tutaj opisywać wielu innych przykrych, dla zdrowych ludzi niewyobrażalnych fizycznych objawów choroby. Jednak do dziś prześladują mnie słowa: pieluchomajtki, cewnik, morfina, zanik mięśni...
Gdy było już bardzo źle, Tata mówił: "niech TO już się skończy" (TO czyli życie)...
A teraz napiszę rzecz najokrutniejszą jaką można było usłyszeć od... lekarza czyli człowieka powołanego do ratowania zdrowia i życia ludzkiego. Lekarz z małomiasteczkowego ośrodka zdrowia powiedział do Mamy cytuję: "jak nie wiesz co zrobić to daj mu do jedzenia suchego chleba" - w domyśle, suchym chlebem można się zadławić!!!

Nigdy nie zapomnę tego jaki Tata był szczęśliwy, gdy mógł przyjechać (będąc już na wózku) do swojego pierwszego i jedynego wnuka - mojego syna. A na moim ślubie w kościele (też na wózku) widziałam po raz pierwszy w oczach Taty łzy - zawsze był człowiekiem raczej skrytym i nie okazującym uczuć.
W najgorszym okresie choroby Taty nie mieszkałam już w domu Rodziców więc o wielu sytuacjach które miały tam miejsce nie wiedziałam, bo Mama nie chciała mnie martwić. Jednak myślami często byłam w domu i nie było dnia żebym nie myślała o Tacie. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że może jednak za mało zrobiłam, żeby Mu pomóc, że może powinnam inaczej postępować, może był jakiś sposób żeby ... może....może...może...
Przez tę okrutną chorobę cierpiała cała nasza rodzina: Tata, Mama, brat i ja. Tata zmarł prawie 8 lat temu, ale Jego cierpienie będzie ze mną już zawsze i to okropne poczucie bezsilności, niemocy, braku możliwości pomocy.
Moja Mama jest wspaniałą kobietą, nigdy nie dawała po sobie poznać, że jest jej ciężko, że cierpi, że nie ma już siły. Godnie znosiła swój ciężki los i starała się, żeby żyć w miarę normalnie pomimo przeciwności losu. Do końca trwała przy swoim mężu, bo tak przecież powinno być...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz