niedziela, 1 listopada 2009
Ten szczególny dzień...
Samą prawdę mają w sobie słowa: "spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą"...
Chcę podzielić się pewnym życiowym doświadczeniem. Mianowicie w dzisiejszych czasach dzieciom od urodzenia mówimy "kocham cię", a dzieci to samo mówią nam, często wielokrotnie w ciągu dnia. Te ważne słowa w pewnym sensie straciły swoją wagę, wyjątkowość, stały się powszechne.
Dobrze, że często wyznajemy dzieciom miłość.
Myślę, że obecni 40-latkowie zgodzą się ze mną, że gdy my byliśmy dziećmi to słowa "kocham cię" słyszało się bardzo rzadko. Oczywistym było, że rodzice nas kochają i to bardzo, ale to uczucie okazywali w inny sposób, rzadko słowami. I tak samo postępowały dzieci. Tak po prostu było. Trudno mi powiedzieć, czy było to dobre zachowanie czy też nie. Nie byliśmy po prostu nauczeni mówić "kocham cię"...
Rozmawiałam na ten temat z koleżankami w moim wieku i przyznały mi rację więc pogląd ten nie jest odosobniony chociaż na pewno znalazłyby się przykłady będące odstępstwem od tej reguły.
Gdy mój Ojciec był ciężko chory i w żaden sposób nie mogłam Mu pomóc, pomyślałam że chociaż słowami spróbuję ulżyć Jego cierpieniu. Ciągle o Nim myślałam, cierpiałam razem z Nim i wiem, że gdybym zdobyła się na powiedzenie tych pięknych słów: "Tato, kocham Cię", to choć trochę ulżyłabym Jego zbolałej duszy i ciału. Gdy jeździłam do Taty, to planowałam, że powiem Mu to, ale niestety nigdy tego nie zrobiłam. Do dziś nie wiem dlaczego? Przecież powiedzenie jednego krótkiego zdania nie wymaga żadnego wysiłku, jest najprostszą czynnością, którą wykonujemy setki razy dziennie. Skąd ta blokada psychiczna? Jest to zagadka, którą tylko psycholog może rozwiązać.
Gdy Tata już nie żył, to w Wigilię Bożego Narodzenia poszłam na cmentarz i wielokrotnie, ze łzami w oczach, głośno mówiłam słowa "Tato, kocham Cię", ale chyba mnie nie usłyszał......
niedziela, 25 października 2009
Uwaga! Tylko dla kobiet...
..."Pracuję w firmie, jakich tysiące na świecie. Agencja Reklamowa Hop-Art Media Sp. z o.o. Czyli: Eksport, import, aport i rapaport. Tańczy, śpiewa i stepuje, krawaty wiąże i przerywa ciąże. Robimy za pieniądze wszystko"...
..."Na przyjęciu jeden z klientów naszej firmy, nieźle już napity, wyrzęził mi w tańcu, że on lubi takie więdnące lilie, bo z młodymi to różnie bywa: albo się ceregielą, albo technicznie kiepskie. Nie mogłam dać mu kopa w krocze, bo to był dobrze płacący klient. Ryczałam w domu do rana. ze złości, że mu nie dokopałam"...
..."Wieczorem, w łóżku, Konrad dość obcesowo mnie pocałował. Owszem, dłużej, ale tak nachalnie, ostro. Językiem mało mnie nie udusił, a jak zaczął niedbale ściskać moją pierś".......
..."W końcu miałam wreszcie szansę stracić cnotę! Bolało jak cholera. Krwawiłam jak kaczka. Pewnie za późno się zebrałam z tym dziewictwem. Dwudziestkę miałam za sobą. Było jakoś nie tak. Nie tak jak na filmach".....
..." Lata temu oglądałam film z piękną francuską aktorką. Miała koło czterdziestki, grała żonę jakiegoś węgierskiego urzędnika. Była tam taka scena - żona leżała z mężem w pościeli i rozmawiali. On był w pasiastej piżamie. W średnim wieku, taki zestresowany, zmęczony, zniszczony... Potem zgasili światło, a on tylko trochę zsunął gacie, położył się na niej i po kilku ruchach było po wszystkim. Przewalił się na swoją stronę wersalki i zasnął. Pamiętam twarz aktorki - piękną, smutną, z taką beznadzieją w oczach... Twarz milionów kobiet uwikłanych w taki małżeński obowiązek. Kobiety, która nigdy nie powiem swemu, dobremu skądinąd, mężowi, że nienawidzi tego, co on robi. Że jest beznadziejny. Że ona czuje się po takim seksie jak kibel. Nie powie, bo on, ten dobry mąż, poczułby się skopany w najczulsze miejsce..."
..."Im się wydaje, że my, kobiety, mamy tak samo jak oni... Mężczyźni w stresie mają wzwód, a orgazm to po prostu odreagowanie, rozładowanie napięcia. Przychodzi wraz z fizjologicznym wytryskiem. Kiedy nam jest ciężko i źle, nie chcemy seksu. Musimy odejść od stresu. Wyluzować. Powoli nabieramy ochoty na seks. Bardzo powoli. Stres temu nie sprzyja. Nastrój, atmosfera, uwolniona psyche...Potem zaczyna reagować ciało"....
..."Po zabiegu (makijażu permanentnego) podeszłam do lustra. Ujrzałam potwora. Opuchnięte, przekrwione powieki, jak po ciosie Gołoty. A usta?...Usta były przerażające. Wielkie i wynicowane, jak u małpy. Jak bym miała zamiast nich - dwie parówki. Jak mi opuchlizna nie zniknie do poniedziałku, to sobie założę kółko do nosa i wyjadę do Afryki"...
..."Teraz ja całowałam Grzesia, tak jak on mnie przed chwilą nauczył. Bardzo powoli i bardzo namiętnie. Zmysłowo i delikatnie. Zupełnie jakbym wylizywała nutellę ze słoiczka. Jego twarz była słona i ciepła. Czułam, że mam oszalałe tętno, że płonę z jakiegoś uniesienia, ekscytacji. Chciałam tak stać i całować się do rana jak jakaś małolata"....
..."Kochaliśmy się dobrze ponad godzinę, a ja myślałam, że kilkanaście minut. Myślałam o tym, co się działo z moim ciałem jeszcze parę minut temu. Czułam, wiedziałam, że tak to musi wyglądać. Ani książki, ani filmy nie umiały oddać tego, co się ze mną działo. Nasza gra wstępna zaczęła się jeszcze wczoraj. Potem wyobraźnia łagodnie wprowadzała nas, a mnie na pewno, w stan podniecenia, oczekiwania. Grześ działał z rozmysłem, domyślając się, że nie jestem łóżkową lwicą. Widział mój wstyd, niepewność. Powoli przełamywał moje zażenowanie i doskonale wiedział, co robić, żeby było naprawdę dobrze. Było"....
C.D.N...
To tylko niewielkie, początkowe urywki tej fascynującej, mądrej, czasami rozweselającej do łez książki. Polecam na długie, jesienne wieczory, w trakcie czytania człowiekowi od razu robi się cieplej na sercu...
wtorek, 20 października 2009
Zawsze jest pora na ... naukę
Mam wrażenie, że dostałam od losu drugą szansę na ponowne przeżycie młodości. To czego nie zrobiłam 20 lat temu robię właśnie teraz i dzięki temu czuję się młoda duchem, mogę "przenosić góry" i cieszyć się życiem. Ta euforia zakiełkowała w moim życiu rok temu w momencie rozpoczęcia kursu przygotowującego do matury i trwa nadal. Możliwość rozwoju intelektualnego daje mi wiele satysfakcji i powoduje uczucie spełnienia duchowego. To jest to czego było mi potrzeba.
W ciągu rozpoczętych studiów będę zgłębiać tajniki m.in. prawa, psychologii, filozofii, ekonomii. Mam nadzieję, że każda z tych dziedzin nauki odkryje przede mną nieznane mi dotąd a interesujące i przydatne w życiu fakty.
Przez ostatni rok (w związku z pobieraną nauką) poznałam wspaniałych ludzi, którzy podobnie jak ja są głodni wiedzy i otwarci na wszelkie "naukowe przedsięwzięcia", a wiek metrykalny jest wręcz naszym atutem, gdyż podjęte wyzwania traktujemy bardzo świadomie i odpowiedzialnie.
Mam szczęście poznawać ludzi przyjaznych, otwartych, serdecznych, mądrych, pozytywnie nastawionych do życia i chcących dawać innym to co w nich samych jest najlepszego...
A przecież to co innym damy dobrego, kiedyś wróci do nas...
wtorek, 13 października 2009
A może by tak do sanatorium ...
Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że warunki zakwaterowania w sanatorium i wyżywienie były na dobrym poziomie. Niestety ZUS nie finansuje wszystkich zabiegów sanatoryjnych, ale np. finansuje codzienną półgodzinną gimnastykę, inhalacje w grocie solnej wraz z muzykoterapią, kąpiele solankowe, udział w warsztatach psychologicznych dotyczących promocji zdrowia. Wszystko ciekawe i pozytywnie wpływające na samopoczucie - bardzo polecam.
Ja i mąż potraktowaliśmy pobyt w sanatorium raczej jako wczasy i okazję do górskich wędrówek.
Świeradów Zdrój położony w Górach Izerskich, mało docenianych przez turystów, a znajdujący się zaledwie 20 km od Szklarskiej Poręby. W Karkonosze docierają tłumy, a w Góry Izerskie tylko koneserzy. Daje to możliwość nawet kilkugodzinnych spacerów po górach bez spotkania żywej duszy, a szczególnie w październiku, poza sezonem letnim. Góry nie za wysokie, więc dostępne dla każdego mogące poszczycić się rozbudowaną siecią szlaków i dróg rowerowych.
Góry Izerskie zapewniają piękne widoki, szczególnie jesienią, kiedy to natura wystawia sztukę pt. "Wszystkie barwy polskiej, złotej jesieni"... Jesień to moja ulubiona pora roku, uwielbiam ją właśnie za przepiękne kolory, za nastój budowany promieniami słońca, za wrzos w lesie, za kasztany, za babie lato i za to, że właśnie jest jaka jest... Zapach spadłych liści jest cudowny. Powiedziałby ktoś, że jesień oznacza koniec czegoś, to fakt, ale dla mnie oznacza jednocześnie zapowiedź tego, że za pewien wprawdzie długi okres czasu nastąpi druga w kolejności moja ulubiona pora roku, czyli wiosna, ale o tym innym razem...
Powracając do Gór Izerskich, warto wybrać się na Stóg Izerski na którym znajduje się "klimatyczne" schronisko, skąd rozchodzą się w wielu kierunkach interesujące szlaki. Warto też pokonać dość długa drogę do innego schroniska tj. "Chatki Górzystów", mającego miejsce w byłej poniemieckiej szkole - jedynym ocalałym budynku spośród niemieckiej przedwojennej osady. W trawie można odnaleźć fundamenty i pozostałości ruin niegdysiejszych domostw (przed II Wojną Światową tereny Świeradowa i okolic należały do Niemiec). Wystarczy w wyszukiwarce internetowej wpisać: "Chatka Górzystów" i można obejrzeć zdjęcia tego arcypięknego miejsca obecnie i w przeszłości.
Jedna tylko uwaga, w październiku wybierając się w góry trzeba wyruszać z rana, ponieważ ok. 17-tej jest już nieprzyjemna szarówka.
Pobyt w sanatorium pozwolił mi wyciszyć się, maksymalnie zrelaksować, zapomnieć o szarej codzienności, nabrać dystansu do spraw mało istotnych. Moim zdaniem taki turnus rehabilitacyjny potrzebny jest każdemu z nas, tym bardziej warto skorzystać z takiej możliwości jaką daje państwowa instytucja, ale suma sumarum za nasze własne pieniądze oddawane regularnie co miesiąc.
Szczerze polecam pobyt na wczasach w Tych Góralskich Lasach....
poniedziałek, 21 września 2009
Nad Bałtykiem we wrześniu ...
Pogoda była prawdziwie letnia, podobnie zresztą jak w całym kraju. Jak dla mnie wrzesień to idealny okres na wypoczynek nad polskim morzem, ponieważ nie ma wakacyjnych tłumów,"rozgardiaszu", komercji i całego tego "deptakowego" hałasu. Mnie osobiście te atuty lata nad Bałtykiem nie odpowiadają, a wręcz męczą (czyżby to były oznaki starzenia się?).
We wrześniu natomiast nad morzem jest spokój i atmosfera wybitnie sprzyjająca wypoczynkowi. Ceny też niższe niż w sezonie letnim. Za pokój dwuosobowy w nowo wybudowanym pensjonacie zapłaciliśmy 80 zł (w lecie ten sam pokój kosztuje 140 zł). Z czystym sumieniem mogę polecić wysokiej klasy pensjonat "Błękitna Laguna" w Ustroniu Morskim. Warunki naprawdę na wysokim poziomie, dorównujące warunkom hotelu 3-gwiazdkowego.
Ustronie Morskie jest niezwykłą gratką dla wędkarzy, do których zalicza się mój mąż. W bliskiej odległości od siebie znajdują się dwa mola (molo - niewiem czy dobrze odmieniam ten wyraz?).
Jedno molo dwupoziomowe, gdzie w godzinach wieczornych i wczesnorannych wielu wędkarzy próbuje swoich sił w złowieniu "takiej" ryby... Zabawy przy tym jest co niemiara.
A gdy mąż wędkuje to żona w tym czasie (ok. 6:00-7:00 rano) delektuje się samotnością na plaży jedynie w towarzystwie mew i wschodzącego słońca! Dla mojej romantycznej duszy jest to najwyższych lotów przyjemność...
Kolejnym miejscem, które polecam w Ustroniu Morskim jest restauracja "Tajemniczy Ogród" z widokiem na morze. Zachód słońca oglądany z tarasu tej restauracji to niczym spektakl teatralny... Ale się rozmarzyłam.
Stwierdzam, że taki wyjazd sam na sam z mężem jest bardzo potrzebny obojgu. Nareszcie jest czas aby porozmawiać na wszystkie tematy, które z powodu zabieganej codzienności odkładanie są na później. Jest też czas na wspomnienia i plany życiowe, w myślach człowiek wraca do wspaniałych, beztroskich czasów młodości i tak też czuje się - chociaż przez tych kilka dni...
I dlatego warto czasami zaszaleć i wsiąść do pociągu byle jakiego.....(ewentualnie samochodu!)
sobota, 29 sierpnia 2009
"Maria i Magdalena" - fascynująca lektura
Obie siostry są utalentowane literacko. Jedna realizuje się w twórczości lirycznej, druga epickiej. Obie są autorkami licznych sztuk teatralnych.
Akcja utworu rozgrywa się na przełomie wieku XIX/XX oraz w okresie dwudziestolecia międzywojennego m.in. w Warszawie, Zakopanem, a przede wszystkim w Krakowie, gdzie rodzina Kossaków żyła w swej "Kossakówce" przy placu...Kossaka.
Część akcji ma miejsce poza granicami kraju m.in. w Paryżu, Londynie, a także w Afryce i Azji, gdzie bohaterki często podróżowały.
Autorka satyrycznym piórem opisała swoje dzieciństwo, wejście w dorosłość, małżeństwa swoje i siostry oraz szalone lata aż do końca sierpnia 1939 roku. Co za ujmujące uczucie wiązało tytułowe siostry, w jakim świecie żyły? Z kart książki wyłania się klimat artystycznej bohemy lat międzywojennych, jest Fałat, Styka, Malczewski, Chełmoński, Matejko, Sienkiewicz, Słonimski, Tuwim.
Czytając tę pasjonującą lekturę mamy okazję przenieść się w czasy, kiedy Świat był piękny. Teraz też jest, ale inaczej...
niedziela, 23 sierpnia 2009
Depresja - zmora naszych czasów
W pracy mnóstwo obowiązków (często w takiej ilości, która w innych warunkach przypadłaby do wykonania dla dwóch osób), wymagania przełożonych coraz bardziej wygórowane, warunki nie pozwalające pracować w skupieniu i spokoju. Ciągły pęd, brak przerw w pracy, nadgodziny bez dodatkowego wynagrodzenia ("charytatywnie") do tego częste pretensje - że jeszcze "to" nie jest zrobione, "żebranie" o jeden lub dwa dni urlopu. Praca w ciągłym "kieracie", gdzie przełożeni zapominają, że przecież jesteśmy "tylko" ludźmi...
Do tego dochodzą problemy prywatne, np. nieporozumienia w rodzinie czy kłopoty finansowe i... dopada nas depresja. Szybciej atakuje osoby wrażliwe, słabsze psychicznie, zamknięte w sobie, ambitne.
Objawy depresji to np. zawroty głowy (człowiek budzi się rano, otwiera oczy a tu cały sufit "wiruje" lub wieczorem leżąc w łóżku ma wrażenie "zapadania się"), nadmierna senność, ciągłe uczucie zmęczenia, wyczerpania, brak chęci do spotkań towarzyskich (unikanie ludzi). Często spotykane jest "zajadanie stresów" - nadmierna ilość jedzenia (często kilkakrotnie przekraczająca potrzebne normy) bardzo dużo słodyczy. Powstaje nadwaga, a często wręcz otyłość, która dodatkowo "dołuje". Osoby z najbliższego otoczenia komentują: "ale przytyłaś/eś", ale nikt nie zastanowi się, co jest przyczyną tego stanu. Obniżone poczucie własnej wartości, smutek, brak perspektyw na przyszłość, życie widziane w czarnych barwach.
Chory szuka pomocy u lekarzy o różnych specjalizacjach np. u okulisty, laryngologa czy neurologa (zawroty głowy). Nie pomyśli, że powinien udać się do psychiatry.
I tutaj bardzo ważna jest rola najbliższej rodziny. Chory nie jest zdolny do obiektywnej oceny swojego stanu zdrowia. A przecież psychiatria zajmuje się nie tylko "odchyłkami od normy"(przepraszam za wyrażenie) ale również leczeniem duszy człowieka, co w naszych czasach jest ogromnym wyzwaniem dla lekarzy psychiatrów.
Czasami do objawów opisanych wcześniej dochodzą jeszcze objawy lękowe. Np. osoba, która od wielu lat jest kierowcą, nagle zaczyna odczuwać lęk przed prowadzeniem samochodu. Wsiada do auta i nie jest w stanie nim odjechać.
Inny przykład zaburzeń depresyjno-lękowych, to lęk przed dużymi sklepami (marketami), czy centrami handlowymi, gdzie jest bardzo dużo ludzi. Osoba dotknięta tą dolegliwością wręcz ucieka w panice z tego miejsca oblana zimnym potem.
Okropieństwem jest też lęk przed wyjściem z domu czy z mieszkania. Po przejściu krótkiego odcinka drogi człowiek ogarnięty paniką wraca do domu. Nie jest w stanie sam nigdzie pójść, tylko w towarzystwie bliskich osób - i to gdzieś niedaleko.
W nocy chory budzi się z kołataniem serca, dusznością i strachem o własne życie.
Doskonale wiem co piszę, bo byłam świadkiem tych przypadków...
Walka z depresją trwa bardzo długo. Normą jest okres minimum roku do dwóch lat. Oprócz leków ważną rolę odgrywa psychoterapia (ale prowadzona przez fachowca przez duże F, o których bardzo trudno).
Koniecznością jest usunięcie czynników, które spowodowały depresję. Często potrzebna jest zmiana pracy.
Całkowity powrót do zdrowia jest możliwy i człowiek znów potrafi cieszyć się życiem wprowadzając jednak wiele zmian do swego życia...
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
Kto miał wpływ na moje życie ... (Dziadek)
Najważniejsze były dla Niego podstawowe ludzkie wartości czyli Rodzina i Praca. Miał cztery córki i trzynaścioro wnucząt. Wszystkich nas jednakowo kochał i sprawiedliwie traktował, nikogo nie wyróżniał. Dzięki Niemu mam silne poczucie własnej wartości. Dawał mi do zrozumienia, że jestem kimś wyjątkowym (choć przecież w rzeczywistości zawsze byłam tylko jedną z wielu). Moje małe sukcesy (np. w szkole) dla Niego były najważniejsze.
Całe życie ciężko pracował, a robił to dla swoich dzieci i wnuków. W minionych czasach wielokrotnie wyróżniany jako wzorowy pracownik, w nagrodę otrzymał wycieczkę do Rosji (wówczas ZSRR) pociągiem "Przyjaźni" (dziwnie to brzmi). Jednak polityka w ogóle Go nie interesowała, nigdy nie należał do żadnej partii. Po prostu robił swoje, a że dali za to nagrodę... Jeden raz w życiu spóźnił się do pracy, tylko dlatego że ... zepsuł mu się łańcuch w rowerze, którym dojeżdżał 4 km do pracy.
Po pracy jadł obiad, przez godzinę odpoczywał na łóżku (widzę to jakby było wczoraj) i ... jechał rowerem do następnej pracy. Wracał bardzo późnym wieczorem.
Chciał nam dać bardzo dużo, niczego nie oczekując w zamian. Najszczęśliwszy był gdy wnuki przyszły z życzeniami świątecznymi lub imieninowymi. I to były wszystkie Jego przyjemności! Aha, jeszcze praca w ogrodzie była przyjemnością. Żadnych urlopów czy wakacji i tak niestety aż do śmierci.
Jestem wdzięczna losowi za TAKIEGO Dziadka. Dziękuję Ci Dziadzia!
sobota, 8 sierpnia 2009
Moje ukochane miejsca
Gdzie kończy się Jaworzynka tam zaczynają się "schody", czyli po pokonaniu dość stromego i męczącego odcinka można dotrzeć do "perły" Tatr Zachodnich - doliny Gąsienicowej, z przepięknym schroniskiem na Hali Gąsienicowej. Gdy szłam w jej kierunku po raz pierwszy, było to w maju, szczyty gór były ośnieżone (co dodawało im ogromnego uroku i czaru) - w mojej głowie zaświtała jedna myśl: tak musi wyglądać wejście do raju...
Kolejna z pięknych dolin to dolina Chochołowska z zachowanymi w dobrym stanie szałasami, z równie pięknym schroniskiem, jednak uwaga na żmije (mają tutaj wiele gniazd) - jedną spotkałam. A muszę przyznać się, że dla mnie spotkanie z jakimkolwiek stworzeniem pełzającym jest zawsze traumatycznym przeżyciem. Jestem niestety encyklopedycznym przykładem człowieka ogarniętego lękiem (fobią) przed wężami. Nie jestem w stanie tego pokonać...
Niemniej jednak marzę o tym, aby odwiedzić Chochołowską na przełomie marca/kwietnia, kiedy cała polana tonie w szafirowym dywanie krokusów... (węże wtedy śpią cha, cha, cha).
Nazywana najpiękniejszą - dolina Kościeliska z ładnym schroniskiem na polanie Ornak, z potokiem Kościeliskim, jaskiniami, wąwozem Kraków i licznymi szlakami pobocznymi np. doliną Miętusią czy Lejową. Kolejne dolinki w pobliżu to dolina Małej Łąki z Małołąckim potokiem, dolinka Ku Dziurze oraz niezwykle urokliwa, mała dolinka Za Bramką - wspaniałe miejsce do medytacji w samotności...
Dolina Strążyska z uroczą polaną i Siklawicą oraz dolina Białego ze wspaniałymi formami skalnymi to kolejne ukochane miejsca do których może dotrzeć każdy turysta bez względu na wiek czy kondycję, a dostarczające wielu przyjemnych wrażeń płynących z faktu obcowania z piękną przyrodą. Byłam świadkiem, gdy do Strążyskiej zawitała niedźwiedzica z małym i strażnicy zamknęli szlak dla turystów do czasu gdy "mama z dzieciątkiem" zdecydowała się na odwrót...
Dolina Kondracka z Samotnią Brata Alberta (tak na marginesie, to Święty wiedział jakie miejsce wybrać sobie na pustelnię), halą Kondracką i wywierzyskiem kondrackim (woda wypływająca wprost spod ziemi jest dla mnie najlepszym napojem na świecie (choć czasami pita np. z paczki po chipsach syna z braku innego kubka, zmienia trochę smak... hi,hi).
Dalej już tylko "krok" do hali Kondratowej, z której prosto na Giewont...
Zupełnie inna historia to Rusinowa Polana z szałasem, w którym są najpyszniejsze oscypki na Podhalu, z pasącymi się owieczkami i widokami na Tatry Wysokie zapierającymi dech w piersiach oraz pobliskim sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej z symbolicznym cmentarzem ofiar gór. Marzę o tym, aby wziąć udział w pasterce Bożonarodzeniowej odbywającej się corocznie w tym miejscu, rzekomo atmosfera nieziemska...
To zaledwie kilka spośród moich magicznych miejsc do których wracam myślami zawsze gdy mi źle. Zamykam wtedy oczy i wyobrażam sobie, że spaceruję którąś z tych uroczych dolinek.
Po "powrocie" z takiego spaceru codzienne troski i kłopoty przybierają zupełnie inny, mniejszy wymiar...
środa, 5 sierpnia 2009
Polecam ciekawą lekturę - "W naszym górskim domu" autor: Maria Kasprowiczowa
"W naszym górskim domu" to dalszy ciąg wspomnień Marii Kasprowiczowej obejmujący lata po śmierci poety. Jest to zbiór opowiadań dotyczący ludzi, którzy na dłużej lub krócej związali się z Harendą. Są to przyjaciele górale i przedstawiciele życia kulturalnego pod koniec dwudziestolecia międzywojennego. (Wcześniej na ten temat pisałam dnia 24 lipca 2009 r., post pt. "Zakopane-moja miłość"
Jeden z przyjaciół p.p. Kasprowiczów powiedział (cytat z niniejszej książki): " ... jeżeli kto zwątpił w sens życia z jakichkolwiek powodów, powinien postarać się spędzić parę dni na Harendzie, a ozdrowieje. Jest w tym domu zaklęty silny duch, który tworzy tam atmosferę, powietrze"...
Mnie dane było spędzić na Harendzie niestety zaledwie ok. dwóch godzin, ale proszę mi wierzyć poczułam obecność tego "zaklętego, silnego ducha" w domu, gdzie na werandzie
"Kwiaty nasturcji, gęste,
Nieugaszone rany,
Krwawym wieńcem opasują
Nasz domek drewniany".
A poza tym: " Nie ma tu nic szczególnego
Żadnych tu dziwów świata:
Fundament z skalnych odłamów,
Z płazów świerkowych chata."
Szczególnie zafascynowało mnie w "Naszym górskim domu" opowiadanie pt. "Bal dziecinny", oto fragmenty: ...
"W dniu zabawy, z rana, mówiłam do mojej chrześniaczki, Helci:
- Powiedz dzieciom, że dzisiaj na Harendzie będzie bal. Niech przyjdą o czwartej po południu.
- I niech każde przyniesie z sobą garnuszek...
Dzieci zaczęły się schodzić już o trzeciej. Nie miały cierpliwości czekać dłużej. Toczyły się małe dziewczynki w barwnych spódniczkach, chustkach na głowach, doskonale naśladujące w ruchach swoje własne matki. Za nimi podskakiwała gromadka rozdających sobie po cichu szturchańce chłopców w białych haftowanych spodniach góralskich, jakie noszą od wieków ich ojcowie. Dziewczynki prowadziły jeszcze mniejsze dzieci, które też przyszły popatrzeć na bal...
Gości było coraz więcej. Ciągnęły do nas dzieci nie tylko z naszej wsi, lecz i z sąsiednich osad. Wieść o balu rozniosła się lotem ptaka po całej okolicy...
Poważne i przejęte, zajmowały miejsca przy stołach. Siedziały grzecznie, cicho, w oczekiwaniu zabawy... Ludwinka już niosła z kuchni wielkie tace z garnuszkami dymiącej herbaty i ustawiała je przed malcami. - Jedzcie, jedzcie, dzieci!... Już zajadały wesoło, aż skrzyły im się oczy....
-Dzieci, kiedy skończycie jeść, zaśpiewajcie jakąś piękna kolędę...
Za chwilę chór dziecięcych głosów wypełnił całe mieszkanie: "Jezus malusieńki"...
Słychać męskie kroki w korytarzu: idą muzykanci. Bo przecież nie ma balu bez muzyki. Wchodzą do pokoju po kolei ze skrzypkami i basami młodzi chłopcy - nasi sąsiedzi. Wśród dzieci podnosi się wrzawa... Rozpoczyna się bal...
Te tańce dziecinne były jedną z najzabawniejszych rzeczy, jakie widziałam w życiu. Na Podhalu uczą się tańczyć od maleńkości, małpując rodziców, uczą się przede wszystkim góralskiego, który lud tutejszy, tańczy od wieków, od dziada pradziada.
Dzieci, każde po swojemu, robiły, co mogły. Tańczyły parami. Ponosił ich temperament: oto wykatulił się na sam środek pokoju pięcioletni chłopiec, nie mający już cierpliwości czekać na swoją kolej. Nie szukał partnerki, był samowystarczalny: tupiąc zawzięcie nóżkami, z rękami zaciśniętymi kurczowo w piąstki, z twarzą czerwoną od przejęcia, kręcił się w jednym miejscu, oddając się zapamiętale tańcowi, niebaczny na muzykę ani na klaszczących, szalejących na jego widok widzów...
- Polkę! Polkę! wołałam do orkiestry"...
Myślę, że tyle wystarczy, aby zachęcić do przeczytania tej interesującej pozycji.
Jeszcze jedno, długo zastanawiałam się co tak bardzo fascynuje mnie w książkach Marii Kasprowiczowej. Już wiem - odnajduję tam siebie...
sobota, 1 sierpnia 2009
Okrutna choroba - stwardnienie rozsiane
Tak też było w przypadku Taty. Jednak w latach siedemdziesiątych XX wieku medycyna w Polsce nie potrafiła zdiagnozować i odpowiednio leczyć takiej choroby. Leczono Tatę na "korzonki"...
W zasadzie trudno w przypadku tej choroby mówić o leczeniu, gdyż jest to choroba nieuleczalna (do dziś nie wynaleziono skutecznego leku), ale można zapobiegać kolejnym rzutom choroby i nie dopuszczać do pogorszenia stanu chorego.
Choroba stopniowo czyni spustoszenie całego organizmu. U chorego występują takie objawy jak częściowy bezwład kończyn dolnych, a potem i górnych (chory nie jest w stanie sam najeść się).
W przypadku Taty choroba przez wiele lat trwała na etapie takim, że mógł w miarę samodzielnie poruszać się o kulach. Był w stanie nawet pójść sam do lekarza. Następnie mógł chodzić już tylko w domu i w ogrodzie. Pokonanie schodów było nie lada wyczynem.
Nagłe pogorszenie nastąpiło pewnej wiosny po kilkunastu latach zmagania się z chorobą.
Wówczas wyjechałam z domu na kilka dni, ale podświadomie w mojej głowie ciągle powracały myśli o tym co się dzieje w domu - jakieś przeczucie czy telepatia...
Po powrocie do domu okazało się, że Tata już nie może w ogóle chodzić i musi korzystać z wózka inwalidzkiego. Dla mnie ujrzenie Taty na tym wózku było koszmarem. Jednak moja przezorna i świadoma skutków choroby Mama już od pewnego czasu przechowywała wózek w piwnicy "w razie czego". Od tego momentu zaczęła się wieloletnia "gehenna" moich Rodziców.
Oprócz zmagań z fizycznym niedowładem Taty doszły jeszcze problemy natury psychicznej.
Jest to normalna sytuacja w przypadku przewlekłych, nieuleczalnych chorób, że psychika człowieka nie wytrzymuje tego stanu. Któż z nas wytrzymałby to?
Mama jednak ciągle szukała pomocy dla Taty. Załatwiała różne rehabilitacje czy sanatoria.
Rehabilitanci mówili jednak, że oni już nic tutaj nie wskórają i nie ma po co przywozić chorego.
Tata zawieziony przez Mamę do jednego sanatorium (ok. 400 km od miejsca zamieszkania) po kilku dniach wrócił do domu taksówką, gdyż był tam zbyt przedmiotowo traktowany. Na taksówkę wydał prawie całą swoją miesięczną rentę.
Nie chcę tutaj opisywać wielu innych przykrych, dla zdrowych ludzi niewyobrażalnych fizycznych objawów choroby. Jednak do dziś prześladują mnie słowa: pieluchomajtki, cewnik, morfina, zanik mięśni...
Gdy było już bardzo źle, Tata mówił: "niech TO już się skończy" (TO czyli życie)...
A teraz napiszę rzecz najokrutniejszą jaką można było usłyszeć od... lekarza czyli człowieka powołanego do ratowania zdrowia i życia ludzkiego. Lekarz z małomiasteczkowego ośrodka zdrowia powiedział do Mamy cytuję: "jak nie wiesz co zrobić to daj mu do jedzenia suchego chleba" - w domyśle, suchym chlebem można się zadławić!!!
Nigdy nie zapomnę tego jaki Tata był szczęśliwy, gdy mógł przyjechać (będąc już na wózku) do swojego pierwszego i jedynego wnuka - mojego syna. A na moim ślubie w kościele (też na wózku) widziałam po raz pierwszy w oczach Taty łzy - zawsze był człowiekiem raczej skrytym i nie okazującym uczuć.
W najgorszym okresie choroby Taty nie mieszkałam już w domu Rodziców więc o wielu sytuacjach które miały tam miejsce nie wiedziałam, bo Mama nie chciała mnie martwić. Jednak myślami często byłam w domu i nie było dnia żebym nie myślała o Tacie. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że może jednak za mało zrobiłam, żeby Mu pomóc, że może powinnam inaczej postępować, może był jakiś sposób żeby ... może....może...może...
Przez tę okrutną chorobę cierpiała cała nasza rodzina: Tata, Mama, brat i ja. Tata zmarł prawie 8 lat temu, ale Jego cierpienie będzie ze mną już zawsze i to okropne poczucie bezsilności, niemocy, braku możliwości pomocy.
Moja Mama jest wspaniałą kobietą, nigdy nie dawała po sobie poznać, że jest jej ciężko, że cierpi, że nie ma już siły. Godnie znosiła swój ciężki los i starała się, żeby żyć w miarę normalnie pomimo przeciwności losu. Do końca trwała przy swoim mężu, bo tak przecież powinno być...
niedziela, 26 lipca 2009
Co to jest szczęście?
Takiego, który uważa, że wszystko co dzieje się w jego życiu jest ok, w porządku, że tak właśnie powinno być.
Zgadzam się z tym twierdzeniem w zupełności.
Często pieniądze, bogactwo, popularność czy wręcz sława czynią ludzi nieszczęśliwymi. Przykładem takiego człowieka z ostatniego czasu jest Michael Jackson, który według mnie był człowiekiem bardzo nieszczęśliwym. Można podać przykłady wielu innych znanych osób, które pozornie wydawałoby się, że są szczęśliwe, a w rzeczywistości do szczęścia dalej im niż nam - przeciętnym zjadaczom chleba.
Ja osobiście nie pragnę od życia zbyt wiele. Chcę żeby cała moja rodzina była zdrowa, żeby starczało na podstawowe (czasami na trochę bardziej luksusowe) potrzeby materialne, żeby w rodzinie była miłość, zgoda, szacunek i wzajemne wsparcie.
Mam silne poczucie przemijającego czasu (nie wiem dlaczego często o tym myślę). Dopiero miałam 20 lat, a już mam prawie 40. Czas pomiędzy tymi obiema liczbami tak szybko upłynął, że wydaje mi się to wręcz niemożliwe. Jeżeli następne 20 lat również tak szybko upłynie, to aż strach myśleć o tym. Dlatego te przyszłe lata chcę przeżyć jak najlepiej, świadomie kierując swoim losem. Chcę wziąć od życia to co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe.
Dlatego też od pewnego czasu wprowadziłam w moim zawodowym życiu zasadę - nie żyję po to żeby pracować lecz pracuję po to żeby żyć...
sobota, 25 lipca 2009
Poeta i Jego Muza
Jan Kasprowicz "Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach"
W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska.
U stóp mu bujne rosną trawy,
Bokiem się piętrzy turnia śliska,
Kosodrzewiny wężowiska
Poobszywały głaźne ławy...
Samotny, senny, zadumany,
Skronie do zimnej tuli ściany,
Jakby się lękał tchnienia burzy.
Cisza... O liście wiatr nie trąca,
A tylko limba próchniejąca
Spoczywa obok krzaku róży...(to tylko I-sza część tego wiersza są jeszcze dwie następne)
A oto cytat z "Dziennika" Marii Kasprowiczowej na temat powyższego wiersza:
..."Dopiero dzięki Jankowi ujrzałam prawdziwe góry...
Szliśmy przez Ciemne Smreczyny. Pierwszy raz tam byłam. Wydawały mi się zaczarowanym krajem, gdzie na stromym zboczu skalnym, w sąsiedztwie jednostajnie spadającej w tej pustce siklawy, kwitnie krzak dzikiej róży, o którym tak cudownie pisał Janek. Szukałam go oczami - tam, gdzie według mnie powinien był się znajdować - lecz nie zobaczyłam nic"...
--------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie, kochane góry,
O, witaj droga ma rzeko!
I oto znów jestem z wami,
A byłem tak daleko!
Dzielili mnie od was ludzie,
Wrzaskliwy rozgwar miasta,
I owa śmieszna cierpliwość,
Co z wyrzeczenia wyrasta.
Oddalne to są przestrzenie,
Pustkowia, bezpłodne głusze,
Przerywa je tylko tęsknota,
Co ku wam pędzi duszę.
I ona mnie wreszcie przygnała,
Że widzę was oko w oko,
Że słyszę, jak szumisz, ty wodo,
Szeroko i głęboko.
Tak! Chodzę i patrzę, i słucham -
O jakżeż tu miło! jak miło! -
I śledzę, czy coś się tu może
Od kiedyś nie zmieniło?
Nic, jeno w chacie przydrożnej
Zmarł mój przyjaciel leciwy
I uschły dwie wierzby nad rowem,
Strażniczki wiosennej niwy.
A za to świeżym się liściem
Pokryły nasze jesiony
I jaskry się złocą w trawie
Zielonej, nie pokoszonej.
A za to płyną od pola
Twórcze podmuchy wieczności,
Co śmierć na życie przetwarza
I ścieżki myśli mych prości.
Witajcie, kochane góry,
O, witaj, droga ma rzeko!
I oto znów jestem z wami,
A byłem tak daleko!
Jan Kasprowicz
---------------------------------------------------------------------------------
Wiersz-pytanie skierowane przez poetę do żony:
Powiedz mi, powiedz,
Jaki cię ku mnie sprowadził manowiec?
Zza jakiej góry, zza jakiej rzeki
Przybyłaś tutaj, w świat mój daleki,
Pewny swej drogi wędrowiec?
Co za wyrocznie
Rzekły ci prawdę, tak dzisiaj naocznie
Zadowoloną z przynęty swojej,
Że w mego domu cichej ostoi
Znużona stopa twa spocznie?
Złóżże, me dziecię,
Sakwę podróżną, co barki ci gniecie,
I pokrzep siły czarą miłości:
Dla najprzedniejszej jest ona z gości,
Dla jednej już tylko na świecie...
A jeśli padnie
Kropla goryczy, co leży gdzieś na dnie,
Zawiedzionymi nie krzyw się usty:
Jać nie poszedłem między oszusty,
Nie chciałem ubiec cię zdradnie.
Takie są dzieje
Że i najczystsza fala, co jaśnieje
Odblaskiem nieba, ciemno się skłębi
I muł i zielsko wyrzuci z głębi,
Gdy wichr niezwykły zawieje...
Lecz po cóż o tem?
Dzięki ci, dzięki, że takim mnie złotem
Obdarowujesz, wybranym z skrzyni,
Gdzie się na życie ofiara czyni,
Gdzie nie ma paktów z odwrotem.
Oczy ci płoną
Na myśl, że taką niepowszednią stroną
Przybywszy skądsiś w te progi,
Bogacisz dom mój ubogi
Swą wiarą nieprzemożoną.
Lico-ć się pali,
Kiedy mi szepcesz, że widzisz gdzieś w dali,
Jak za tą skonów powloką ciemną
Jakąś światłością świecim wzajemną
Śród tych, co dnia nie zaspali.
O, niebogato
Za miłościwe odpłacam się lato:
Idąc w tę przyszłość za twymi tropy,
Chciałbym ci słońca rzucać pod stopy,
A daję li pieśni ci za to.
Ale ty właśnie
Mówisz, że przy nich wszelki skarb ci gaśnie,
Albowiem celem twoim przybycia
Było uczynić hymn z mego życia,
W wieczyste zmienić je baśnie.
Powiedz mi, powiedz,
Jaki cię ku mnie sprowadził manowiec?
Zza jakiej góry, zza jakiej rzeki
Przyszłaś z tą wolą w świat mój daleki,
Zwycięstwa pewny wędrowiec?...
Jan Kasprowicz
---------------------------------------------------------------------------------
Kolejny wiersz adresowany do żony
Umiłowanie ty moje!
Kształty nieomal dziecięce!
Skroń dotąd nie pomarszczona,
Białe, wąziutkie ręce!
Lubię, gdy stajesz, ze mną
Na tym tu wiejskim balkonie,
Który poczerniał od deszczów,
Lecz dzisiaj mi w blaskach tonie.
Lubię, gdy z tego dzbana
Podlewasz kwiaty na grzędzie,
Marząca lub głośno mówiąca,
Jaka to rozkosz z nich będzie!
Lubię, gdy siedząc przy stole,
Sięgasz po kromkę chleba
I dzieląc ją, dajesz mi cząstkę,
Czy trzeba mi, czy nie trzeba.
Lubię, gdy gubiąc się w dali,
Gdzie Wierch się rozsiadł Lodowy,
Czoło, przyćmione zadumą,
Do mojej tulisz głowy.
Ale najbardziej ja lubię
Ciekawość, co z oczu ci tryska,
Gdy wracam, jak zwykle, od pola,
Od lasu, od rzeki łożyska.
Gdy wracam z codziennej drogi,
Cały rozpłomieniony,
Pytasz się, cała w płomieniach,
Jakie przynoszę plony?
Czy w szumie wody lub drzewa
Nutę odkryłem świeżą
I czym już doszedł, co żyje
Za nieba i ziemi rubieżą?
Czy mgły się przedarły, czym słyszał,
Jak dzisiaj, melodie skowrończe
I kiedy z zwątpieniem w pieśń własną
Raz ostatecznie zakończę?
Czy miałem tę szczęsną chwilę
Spojrzenia do głębi wnętrza,
By się przekonać, że jeszcze
Jakiś tam pokład się spiętrza?
Że w duszy niewyczerpanej -
Niech prawda ta będzie prawdziwa! -
Na hymn, co zagaśnie li z życiem,
Godnego starczy paliwa?
Strasznie to lubię, gdyż czuję,
W dolę zapatrzon wzajemną,
Że w takich mi drogich godzinach
Najbardziej żyjesz ze mną.
Umiłowanie ty moje!
Kształty nieomal dziecięce!
Skroń dotąd nie pomarszczona,
Białe, wąziutkie ręce!
Jan Kasprowicz
------------------------------------------------------------------------------------
A to kolejny cytat z "Dziennika" Marii Kasprowiczowej:
"Nazajutrz obudziliśmy się w słońcu. Wyszliśmy razem. Wziął mnie za rękę i poprowadził śliczną, zieloną łąką ku wodospadowi za domem. W słonecznej porannej mgle zarysowywały się powoli tatrzańskie szczyty. Oczy Janka promieniały zachwytem i radością.
- Czy nie miałem racji?
Czy nie piękny to kraj?
Był dla mnie piękny, dlatego, że on to mówił"...
Czyż to nie jest piękne?...
piątek, 24 lipca 2009
Moja miłość - Zakopane
W Zakopanem jest wiele cudownych miejsc, do których zawsze chętnie, z biciem serca i ogromną przyjemnością wracam:
1. Niekwestionowany numer jeden (wg mnie) wśród zakopiańskich zabytków to Dom-Muzeum poety Jana Kasprowicza. Miejsce magiczne i niezwykłe stworzone przez poetę i Jego równie niezwykłą żonę Marię Kasprowiczową.
Dom, jego otoczenie i mieszkańców Maria Kasprowiczowa dokładnie opisała w swoim "Dzienniku" - książce którą wydała po śmierci męża.
Z kart dziennika przemawia do czytelnika kobieta niezwykła, towarzyszka życia wielkiego poety, jego żona, kochanka, gospodyni, opiekunka a przede wszystkim Muza. Czytając "Dziennik" Marii Kasprowiczowej możemy przenieść się w wyobraźni do magicznego świata Tatr, u podnóża których małżeństwo Kasprowiczów żyło w swoim góralskim domu. Możemy poznać życie codzienne wielkiego poety, jego zwyczaje i upodobania. Dowiadujemy się co inspirowało go do tworzenia. Poznajemy wiele osobistości spośród młodopolskiej bohemy, z którymi to osobami autorka żyła w przyjaźni. Dziennik jest również niezwykłą okazją do poznania życia codziennego mieszkańców Zakopanego i okolic na początku XX wieku oraz do zachwytu pięknem gór i przyrodą tatrzańską...
Na werandzie domu w lecie zawsze kwitną nasturcje, kwiaty które poeta bardzo lubił. Mimo, że od ponad osiemdziesięciu lat nie żyje to jego kwiaty są wiecznie żywe.
Ciekawa anegdota związana z nabyciem domu przez Jana Kasprowicza: "dom kupił mi pewnien Anglik, niejaki Szekspir" (chodzi o pieniądze zarobione przez poetę na tłumaczeniu dzieł Szekspira).
Obok muzeum znajduje się mauzoleum poety i jego żony.
Obecnie w muzeum działa Stowarzyszenie Przyjaciół Twórczości Jana Kasprowicza, które organizuje ciekawe wieczory poetyckie z udziałem kapeli góralskiej.
2. Cmentarz na Pęksowym Brzyzku - miejsce spoczynku wielu wybitnych osobistości związanych z Zakopanem, gdzie znajdują się nagrobki-dzieła sztuki ludowej. Spoczywają tutaj m.in. Kornel Makuszyński, Tytus Chałubiński (warszawski wybitny lekarz nazywany Odkrywcą Zakopanego dla ludzi z nizin) oraz jego serdeczny przyjaciel Sabała (gawędziarz ludowy, góral z krwi i kości).
Odwiedzając tę nekropolię czuję, jak gdybym odwiedzała groby osób z najbliższej rodziny.
3. Willa pod Jedlami projektu Stanisława Witkiewicza - twórcy stylu zakopiańskiego. Duża drewniana willa na granitowej podmurówce z misternymi rzeźbieniami i ornamentami w stylu zakopiańskim, niestety można ją zwiedzać tylko z zewnątrz.
A'propos Stanisława Witkiewicza - pragnął aby styl zakopiański stał się stylem ogólnonarodowym...
Obok willi stoi (a raczej stał, bo niedawno spłonął) Domek pod Jesionami, w którym mieszkali twórcy Encyklopedii Tatrzańskiej p.p. Zofia i Witold Paryscy.
4. Kaplica w Jaszczurówce - również projektu S.Witkiewicza.
5. Muzeum Zakopiańskie z przepiękną ekspozycją wyposażenia i wystroju chat góralskich.
6. Willa Atma - dom w którym mieszkał i tworzył wybitny kompozytor Karol Szymanowski.
7. Koliba - muzeum stylu zakopiańskiego.
Uwielbiam spacerować ulicami zakopiańskimi a zwłaszcza ulicą Kościeliską, przy której stoi wiele domów-zabytków. Na każdym kroku można natknąć się na jakąś perełkę dawnej architektury.
Szkoda, że tak rzadko mogę tam przebywać, choć wystarczy zaledwie osiem godzin jazdy samochodem i już... A pomyśleć, że ponad sto lat temu gdy ludzie z nizin (przez górali zwani Ceprami) odkrywali Zakopane to potrzebowali około dwóch dni żeby tam dotrzeć - z Krakowa ok. stu kilometrów na furkach góralskich!
Będąc w tym mieście mam odczucie, że jestem tam gdzie powinnam być...
czwartek, 23 lipca 2009
Tak się poznaliśmy (historia poznania mojego męża)
Pani Józia i babcia Marta poznały się prawie pół wieku temu. Przez wszystkie lata utrzymywały bardzo bliski kontakt, spotykały się często, pomagały sobie w trudnych chwilach. Po śmierci męża pani Józia poznała pana Czesława. Niebawem starsi państwo postanowili się pobrać. Na przyjęcie ślubne zaprosili oczywiście także babcię Martę. Tam moja babcia spotkała wnuka pana Czesława - Darka. Młody człowiek bardzo się babci spodobał, uznała, że jest przystojny, miły i dobrze wychowany. Miałam wówczas dwadzieścia lat i babcia uważała, że to już najwyższa pora, bym znalazła sobie jakiegoś chłopaka. Myślała o tym, myślała, aż wymyśliła...
Postanowiła zorganizować mi spotkanie z Darkiem. Obie panie stwierdziły zgodnie, że jest to doskonały pomysł. Ja byłam nieco mniej zachwycona. Nie chcąc jednak robić babci przykrości, pojechałam z nią do mieszkania pani Józi, gdzie - jak ustaliły wspólnie - będzie na mnie czekał ów uroczy chłopiec. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to zdarzenie będzie miało jakikolwiek wpływ na moje dalsze życie. Darek przyszedł na to spotkanie równie niechętnie, jak twierdził - sam mógłby znaleźć sobie towarzyszkę życia i nie miał ochoty korzystać z pośrednictwa swatek. Jednak, ku naszemu zdziwieniu, po owym pierwszym zaaranżowanym spotkaniu umówiliśmy się na następne. Obie panie uznały, że spełniły swoje zadanie, reszta należy już do nas.
Początkowo chodziłam na spotkania z Darkiem tylko dlatego, że była to miła rozrywka. Świetnie się bawiłam, ale nie czułam, ze w moim życiu zdarzyło się coś ważnego. Kiedy jednak poznałam Darka bliżej, zrozumiałam, że jest wartościowym, poważnie patrzącym na życie człowiekiem. Po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że jestem w nim zakochana. Pięć miesięcy później Darek dostał wezwanie do wojska. Obawiał się, że w czasie jego służby nasz związek się rozpadnie, nie wytrzyma próby czasu. Dlatego zanim odjechał, kupił ślubne obrączki. Miały przynieść nam szczęście i podtrzymywać na duchu w trudnych chwilach.
Jakoś przeżyliśmy te półtora roku rozłąki. Po wyjściu Darka do cywila postanowiliśmy się pobrać. Na ślubnym kobiercu stanęliśmy 18 września. Osiemnastka to moja szczęśliwa liczba: osiemnastego się urodziłam, osiemnastego poznałam Darka, osiemnastego wzięliśmy ślub i na osiemnastego był wyznaczony termin urodzin naszego synka (urodził się jednak wcześniej). Dzień ślubu wspominam jako jeden z najpiękniejszych w życiu. Zaproszone były oczywiście obie babcie - Marta i Józia. Dziadek, niestety, nie doczekał tej chwili. Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkali dziadkowie Darka, tym samym, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy...
środa, 22 lipca 2009
Dziennik Kobiety Dojrzałej
Średnia moich wyników na tzw. nowej maturze to ok.75 %. Sukces!!!
To nie wszystko. Kilka dni po odebraniu świadectwa maturalnego zapisałam się na studia. Od października będę studentką jednej z niepublicznych uczelni na kierunku Administracja.
A co więcej o sobie? Mieszkam w dużym mieście wojewódzkim, pracuję w ważnej państwowej instytucji jako pracownik administracyjny, mam męża i 15-letniego syna.
Moje pasje? Góry, przyroda, piękne miejsca, krajobrazy, kocham czytać książki. Marzę o ciekawych podróżach np. do Skandynawii. Lubię teatr i muzykę.
Skoro otrzymałam na piśmie, że jestem kobietą dojrzałą (to oczywiście żart), postanowiłam wiele zmienić w swoim życiu. Jedną z takich zmian będzie niniejszy dziennik, który zamierzam pisać - mniej lub bardziej regularnie. Moja prezentacja maturalna z języka polskiego nosiła temat "Dziennik, pamiętnik, list..." (to tak a'propos). Uwielbiam czytać dzienniki, wspomnienia, pamiętniki znanych osób, które miały ciekawe życie i przelały swoje przeżycia na papier. Moje życie jest może mniej ciekawe, ale spróbuję trochę opisać - zawsze miałam łatwość pisania i duże chęci ku temu.